środa, 29 czerwca 2016




Kanadyjski przypadek. Lekcja o życiu.







Podczas podróży spotykamy różnych, niezwykłych ludzi. Którzy często pozostają nam na długo w pamięci i odciskają ślad w naszym wnętrzu.. Gdy byłam w Peru na wolontariacie poznałam rodzinę z Kanady. Choć minęło już trochę czasu, tak mi oni zaimponowali, że postanowiłam napisać trochę o nich na blogu.


Pojechać w pojedynkę, czy nawet w parze na inny kontynent na wolontariat nie jest łatwo. Nie jest też bardzo trudno. Inaczej sytuacja wygląda, gdy podróżujemy jako rodzina. Tytułowa familia liczy pięć osób. Rodzice, dwie córki i syn. Dzieciaki ani za małe, ani za duże. Jednak wystarczająco świadome, aby dostrzegać i rozumieć otoczenie, komunikować się z nim i ‘’pracować’’.





Pracowaliśmy w ‘’szkole’’- projekcie w bardzo biednej części miasta. Warunki mieszkaniowe i pracownicze pozostawiały wiele do życzenia. Coś takiego jak Europejskie standardy..hmm o co chodzi jesteśmy przecież w Ameryce pd.? Pozostając w projekcie przez dłuższy czas, widząc i poznając coraz lepiej realia naszych podopiecznych, serca dużych wolontariuszy nieraz były smutne… Co dopiero naszych małych Kanadyjskich wolontariuszy ?


Może z punktu widzenia dorosłych, te dzieci nie pomagały. Fakt, nie prowadziły lekcji. Niemniej na swój sposób pracowały razem z nami. Bawiły się razem ze swoimi rówieśnikami.


Choć pochodzą z innych państw, dzieli ich ogromna przepaść ekonomiczna. Mają inny kolor skóry i nie mówią tymi samymi językami,- powstały przyjaźnie. Kolejny raz potwierdza się, że niewiele trzeba by móc nawiązać relacje, często w trudnych warunkach. Wystarczą dobre serca. Rodzina była w projekcie miesiąc. Dzieci, jak tylko były zdrowe uczestniczyły w zajęciach w projekcie razem z rodzicami.






Uśmiechnięte i otwarte na drugiego bosego małego człowieka. Dla nich nie miało znaczenia to, czy ma on czyste ubranie i dłonie.. Czy mieszka w wypasionym domu z ogrodem, czy też w skleconym naprędce baraku z metalowych płyt, do którego żeby wejść trzeba kroczyć, tonąc w piachu po kostki… Dzieci wspólnie uczyły się, liczyły, rysowały, grały w piłkę. Dzieliły się między sobą jedzeniem.


Trzeba się wykazać dużą odwagą i przedsiębiorczością aby zorganizować taki wyjazd.  Nie znam wyjątkowo dobrze Kanadyjskich realiów. Oczywiście porównując je z Polskimi, standardy życia są zupełnie odmienne. Zapewne też z tego powodu , prędzej można spotkać podróżujące w ten sposób rodziny choćby z Kanady, aniżeli z naszego kraju.





Jest to wielka szkoda, że tego typu podróże życia dla Polaków są jeszcze trochę poza zasięgiem. Co innego uczyć, opowiadać ‘’maluczkim’’ o innych kulturach, często biedniejszych…co innego móc uczestniczyć i przeżyć na własnej skórze tą odmienność.  Uważam, że wspomniane Kanadyjskie dzieciaki otrzymały bezcenną lekcję życia. Są na tyle duże, że będą pamiętać swoich Peruwiańskich rówieśników nawet za kilka dobrych lat..


Myślę, że każdy kto tylko czuje się na siłach powinien przeżyć z bliskimi taką lekcję… Czasem dopiero spojrzenie…zza oceanu pozwala dostrzec i docenić dobrobyt  Europejski. Bogactwo rodzin. Na co dzień tego nie widzimy. A to wielka szkoda.





 Z pewnością taką lekcję życia odrobię w przyszłości.


Wyraź swoją opinię, zostawiając komentarz.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, podziel się nim na Facebooku!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz