Targi
rozmaitości, przyciągają i odstraszają jednocześnie. Z wizyta na mercados.
W poszukiwaniu owoców, warzyw
czy ryb, często chodzę na targ. Nie tylko tu w kraju, ale szczególnie będąc
gdzieś odrobinę dalej. Sklep raczej nie zaoferuje tej jakości i świeżości
jedzenia co malutki targ.
Najczęściej swe podwoje
otwierają już ok. 4, 5 rano, szczególnie targi rybne.. Wszyscy w gwarze uwijają
się, rozkładają swe towary, następnie gdy tylko pojawią się pierwsi kupujący,
rozpoczyna się głosowa walka o klienta.
‘’Przecież to ja mam
najlepsze gambas, -tylko u mnie, zapraszam!’’
Gdziekolwiek jestem,
staram się udać na targ aby spróbować kupić najlepsze lokalne specjały. Czasem
tylko po to aby poczuć tą żywą atmosferę , grę między kupującym i sprzedającym.
Targi duże i małe, w Europie
zazwyczaj bardzo dobrze zorganizowane, uporządkowane. Zachowują standardy
czystości, jakości. Czasem, choćby przy La Rambli, La Boqueria, oko cieszy
mnóstwo kolorów, owoce, warzywa, słodycze, przyprawy, ryby…Mam wrażenie, ze towar
na stoiskach jest poukładany od linijki..
Przyzwyczajona do
europejskich standardów, przenoszę się na mercados do ameryki. Zasady działania
te same. Targi małe i większe. Niektóre bardziej znane, polecanie częściej niż
inne.
Takie targi jak np.
Cuzco-Peru, San Pedro, to mercado, który naprawdę ma się czym pochwalić. Duży,
przestronny, zorganizowany. Wydzielono tam osobne części, np. gastronomiczną, z
odzieżą i wszelkiego rodzaju pamiątkami, z owocami, warzywami, nabiałem etc.
Sprawia on wrażenie dość zadbanego. To miejsce, w którym z ochotą kupuję
egzotyczne owoce, czy jem obiad wśród lokalnej ludności.
Nie jest tak zawsze.
Poza większymi
miastami, czy dużymi targami, występują często mniejsze, targi. Nie są one już
tak obfite i różnorodne. Zawierają standardowe artykuły codziennego użytku.
Przeważnie ulokowane w biedniejszej części miasta. Co za tym idzie, ceny tam są
niższe, a warunki, w jakich towar jest sprzedawany, przechowywany, sprawia, ze
ma się ochotę stamtąd szybko uciec.
Ciekawość.
Oczywiście tego nie
robię. Zagłębiam się pomiędzy stoiskami
z mięsem. Przygrzewa słońce, sprzedawcy na straganach, których czystość
pozostawia wiele do życzenia, wielkimi tasakami, tną mięso na części. Nie
widzę, tutaj zaplecza, chłodni..
Z części mięsnej dość
szybko przemieszczam się, w stronę kobiet siedzących wprost na chodniku.
Wielkie kapelusze spuszczone na twarze, zasłonięte przed słońcem i ciekawskimi
oczami. Sprzedają one świeżo zerwane zioła. Ożywiają się na chwilę, gdy pojawia
się szansa sprzedaży.
Dalej stoiska z
owocami, ½ towaru to banany. Rodzaje, wielkości, o których w Polsce możemy co
najwyżej pomarzyć. Poza nimi, różnorodne owoce, których nazw dotąd wypowiedzieć
nie jestem w stanie. Ale smak pamiętam doskonale. Kawałek dalej papas-
ziemniaki. To samo. Peru, królestwo ziemniaków. Myślimy sobie w kraju, że te
ziemniaczki nasze są. Duży błąd. Proponuje aby wpisać sobie w wyszukiwarce
rodzaje ziemniaków w Peru.. wynik będzie naprawdę nieoczekiwany. Ze swoich
zdjęć niestety nie mam tych ciekawszych zdjęć papas, a szkoda…
Na koniec. Coś co dotąd
jest dla mnie niezwykłe. Mianowicie pan rozwożący na rowerze mleko w beczkach. Posiada
trąbkę, która naśladuje krowie dźwięki..Gdy zjawią się kupujący, przelewa na
miejscu mleko do foliowego worka.
Pij mleko, będziesz
wielki.
Wyraź swoją opinię, zostawiając komentarz.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, podziel się nim na Facebooku!