wtorek, 16 sierpnia 2016



W Limie odnalazłam Krakowski Kazimierz. Jak ?





Wylądowałam w stolicy o świcie. Był to koniec września, rozpoczynał się ciepły wiosenny dzień. Z wyborem środka przejazdu do centrum był jeden kłopot.

Jak się opędzić, od chmary nachalnych taksówkarzy.


Przez miasto przejeżdżaliśmy dość płynnie, z uwagi na wczesną porę, jak rozumiem już po czasie. Zaspana rozglądałam się na prawo i lewo, obserwując przebiegającą za szybami taksówki rzeczywistość.





Pomiędzy ciekawskimi pytaniami kierowcy, próbowałam doszukać się zieleni. W głowie rysował mi się obrazek z google’a  przedstawiający mieniące się zielenią ruiny Machu Picchu.


Dookoła przejeżdżały hałaśliwe samochody i autobusy. Mijaliśmy po obu stronach kolorowe budynki, wyglądające na takie, na których wciąż trwają prace budowlane. W sumie chyba można powiedzieć, że widok ten dotyczył około 90 % budynków, sterczały z nich druty i deski- ale jakoś nie było widać robotników..






Z biegiem dnia, ruch tylko zwiększył się. Upał również. Zachmurzenie też.  Miasto sprawiało wrażenie spowitego w smogu, zakurzonego, brudnego i szarego. Szarego mimo wielobarwnych budynków.


Pierwsze wrażenie z Limy, nie napawało mnie entuzjazmem. Jednak wróciłam tam jeszcze kilka razy. Oczywiście pokazało też inne, dużo przyjemniejsze oblicze. Udałam się do centrum, na Plaza de Armas, do części zwanej Miraflores jak też i do Barranco.

















W centrum odnajdujemy zabytkową architekturę, uznaną przez UNESCO. Zachwycają tam dzieła architektury z czasów kolonialnych, są to Katedra, Pałac i zarząd miejski. Spacerując w pobliżu Plaza de Armas, możemy odwiedzić muzea czy to związane z historią miasta ( Museo de Sitio Bodega y Quadra ) czy literaturą (Casa de la literatura Peruana).










Znajdujemy się cały czas tuż nad oceanem. W części wybrzeża zwanej Costa Verde. Tu wypada mi wspomnieć o bogatej części miasta, czyli Miraflores. Tam widać już jego inny obraz. Nowoczesne hotele i budynki. Sklepy, galerie handlowe, z których roztacza się niesamowity widok na wybrzeże i ocean. Jest czysto. Zielono, licznie występują parki.







Moim faworytem jeżeli chodzi o Limę jest dzielnica Barranco. Mała, spokojna. Zadbana. Życie toczy się tam inaczej niż w ścisłym centrum. Nie brak tam kawiarni i restauracji. Tutaj ulokowała się rzec by można artystyczna dusza miasta. Za sprawą mieszkańców. Upodobali sobie to miejsce pisarze, malarze, fotografowie. Popołudniu oraz nocą jest gwarno, mieszkańcy spędzają czas na zewnątrz, relaksując się w pubach, czy zwyczajnie spacerują. Miejsce to ma niesamowity klimat. W pewnym sensie, gdy tam byłam czułam się jak na Krakowskim Kazimierzu.





Barranco, jak i Miraflores ulokowane jest na szczycie Costa Verde. Przechodzimy zaledwie kilkaset metrów, okazuje się, że tylko kilka przecznic od centrum Barranco mamy miradores, punkty widokowe na sporą część wybrzeża jak też i Oceanu Spokojnego. Wieczorem możemy podziwiać stamtąd górujący na zboczach nad miastem, świecący w ciemności  el Cristo del Pacifico.






Nie byłabym sobą,  gdybym choć nie wspomniała o jedzeniu. Absolutne must eat w Limie, to ceviche. Surowa biała ryba z limonką, ostrą papryczką, cebulą. Jedno z lepszych miejsc, gdzie powinieneś skosztować tego dania, to restauracja 'Canta Rana'- polecam!


Wyraź swoją opinię, zostawiając komentarz.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, podziel się nim na Facebooku!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz