W Limie odnalazłam Krakowski Kazimierz. Jak ?
Wylądowałam w stolicy o
świcie. Był to koniec września, rozpoczynał się ciepły wiosenny dzień. Z
wyborem środka przejazdu do centrum był jeden kłopot.
Jak się opędzić, od chmary nachalnych taksówkarzy.
Jak się opędzić, od chmary nachalnych taksówkarzy.
Przez miasto
przejeżdżaliśmy dość płynnie, z uwagi na wczesną porę, jak rozumiem już po
czasie. Zaspana rozglądałam się na prawo i lewo, obserwując przebiegającą za
szybami taksówki rzeczywistość.
Pomiędzy ciekawskimi
pytaniami kierowcy, próbowałam doszukać się zieleni. W głowie rysował mi się
obrazek z google’a przedstawiający
mieniące się zielenią ruiny Machu Picchu.
Dookoła przejeżdżały
hałaśliwe samochody i autobusy. Mijaliśmy po obu stronach kolorowe budynki,
wyglądające na takie, na których wciąż trwają prace budowlane. W sumie chyba
można powiedzieć, że widok ten dotyczył około 90 % budynków, sterczały z nich
druty i deski- ale jakoś nie było widać robotników..
Z biegiem dnia, ruch
tylko zwiększył się. Upał również. Zachmurzenie też. Miasto sprawiało wrażenie spowitego w smogu,
zakurzonego, brudnego i szarego. Szarego mimo wielobarwnych budynków.
Pierwsze wrażenie z
Limy, nie napawało mnie entuzjazmem. Jednak wróciłam tam jeszcze kilka razy.
Oczywiście pokazało też inne, dużo przyjemniejsze oblicze. Udałam się do
centrum, na Plaza de Armas, do części zwanej Miraflores jak też i do Barranco.
W centrum odnajdujemy
zabytkową architekturę, uznaną przez UNESCO. Zachwycają tam dzieła architektury
z czasów kolonialnych, są to Katedra, Pałac i zarząd miejski. Spacerując w
pobliżu Plaza de Armas, możemy odwiedzić muzea czy to związane z historią miasta
( Museo de Sitio Bodega y Quadra ) czy literaturą (Casa de la literatura
Peruana).
Znajdujemy się cały
czas tuż nad oceanem. W części wybrzeża zwanej Costa Verde. Tu wypada mi
wspomnieć o bogatej części miasta, czyli Miraflores. Tam widać już jego inny obraz. Nowoczesne hotele i budynki. Sklepy, galerie handlowe, z których roztacza
się niesamowity widok na wybrzeże i ocean. Jest czysto. Zielono, licznie występują parki.
Moim faworytem jeżeli
chodzi o Limę jest dzielnica Barranco. Mała, spokojna. Zadbana. Życie toczy się
tam inaczej niż w ścisłym centrum. Nie brak tam kawiarni i restauracji. Tutaj
ulokowała się rzec by można artystyczna dusza miasta. Za sprawą mieszkańców.
Upodobali sobie to miejsce pisarze, malarze, fotografowie. Popołudniu oraz nocą
jest gwarno, mieszkańcy spędzają czas na zewnątrz, relaksując się w pubach, czy
zwyczajnie spacerują. Miejsce to ma niesamowity klimat. W pewnym sensie, gdy
tam byłam czułam się jak na Krakowskim Kazimierzu.
Barranco, jak i
Miraflores ulokowane jest na szczycie Costa Verde. Przechodzimy zaledwie
kilkaset metrów, okazuje się, że tylko kilka przecznic od centrum Barranco mamy
miradores, punkty widokowe na sporą część wybrzeża jak też i Oceanu Spokojnego.
Wieczorem możemy podziwiać stamtąd górujący na zboczach nad miastem, świecący w
ciemności el Cristo del Pacifico.
Nie byłabym sobą, gdybym choć nie wspomniała o jedzeniu. Absolutne
must eat w Limie, to ceviche. Surowa biała ryba z limonką, ostrą papryczką,
cebulą. Jedno z lepszych miejsc, gdzie powinieneś skosztować tego dania, to
restauracja 'Canta Rana'- polecam!
Wyraź swoją opinię, zostawiając komentarz.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, podziel się nim na Facebooku!